poniedziałek, 24 listopada 2014

Blogowe macierzyństwo czyli na co mi w ogóle ten blog?!


Dzisiaj trochę inaczej czyli o tym jak bardzo blog przyczynił się do zmiany postrzegania mojej rzeczywistości. 

Wiele kilometrów wyspacerowaliśmy z Leonem by ułożyć sobie w głowie ten post. Może zacznę od początku. Pomysł przyszedł po przeczytaniu dwóch postów moich blogowych koleżanek. Znajdziecie je tutaj: TANIE WYCHOWANIE i evelabel. A mowa o macierzyństwie i trudnościach z nim związanych. W 100% zgadzam się z dziewczynami więc nie chciałabym powtarzać ich słów. Ale od siebie dodam... bycie mamą to super ciężka praca, która może komuś wydawać się niczym szczególnym. Oprócz ciężkiej pracy, odpowiedzialności, macierzyństwo/rodzicielstwo to też nowe sytuacje, z których pogodzeniem zmagałam się kilka tygodni. Niestety jestem obrzydliwym planistą, który musi mieć plan na wszystko. A kiedy zaskakuje mnie coś czego wcześniej sobie nie przemyślałam, już nie wspominając o zaplanowaniu, to czuję jakby ktoś wylał na mnie kubeł zimnej wody. Taką sytuacją była dieta mamy karmiącej. W ciąży jadłam wszystko (oczywiście oprócz surowego mięsa, wątróbki, nie wspominając o alkoholu) by właśnie karmiąc piersią nie mieć jedzeniowych ograniczeń. To była moja strategia, którą rozwiała na pierwszej wizycie kontrolnej pani położna. Dieta, dieta i jeszcze raz dieta. Ba nawet zakazała jedzenia nabiału gdyż Leon się prężył i marudził. Pewnie pomyślicie "przecież dieta to normalne w czasie karmienia" no właśnie ja jestem aż tak niedomyślnym człowiekiem:). Są dwie "teorie" jedzenia podczas karmienia piersią. Jedni uważają, że należy stosować dietę, inni natomiast twierdzą, iż trzeba jeść wszystko oczywiście bez przesadzania. Po miesiącu i rozmowie z drugą położną zostałam przekonana by jeść wszystko (oczywiście nie przesadzać) bo nastawienie mamy karmiącej jest równie ważne co picie wody by pokarm się utrzymał. Uwierzyłam też, że nasze nastroje, stres "przechodzą" na malucha i wszyscy są nieszczęśliwi. Zaczęłam jeść wszystko, zmieniłam nastawienie i o dziwo kolki Leona się praktycznie skończyły. Nie wiem czy to moja zasługa czy może używanego przez nas profilaktycznie sab simplexu (cudowny lek na kolki) ale ja wierzę w to, że pozytywne nastawienie dużo zmienia. Nie będę się rozpisywać o tym jak czasem trudno jest wziąć prysznic czy zrobić sobie coś do jedzenia. Nigdy nie pomyślałabym, że moim marzeniem będzie przespać całą noc bez pobudek na karmienie Leona:). Jest i będzie mnóstwo takich małych sytuacji, które spotykają nas i spotykać będą na rodzicielskiej drodze. Co więcej nie zawsze będziemy się z nimi chętnie zgadzali. Były kolki, będą zęby, był marud będzie pewnie jeszcze większy i do tego wymuszacz (oczywiście po mamie), będzie sto milionów pytań i badanie granic naszej cierpliwości, później bunt nastolatka i chęć pójścia na całonocną imprezę....:) Ale i tak jest i będzie wspaniale!
No właśnie więc po co do tego całego macierzyńskiego zamieszania potrzebny mi jeszcze blog? Mówią, że im więcej zajęć tym łatwiej się zorganizować. Więc oficjalną wersją niech będzie, że blog pozwala mi się bardziej zorganizować. Przyznaję, czas na pisanie znaleźć trudno, nie wspominając już o szyciu czy zrealizowaniu nowych pomysłów. Dni lecą jak szalone. Pomysły najczęściej powstają na spacerach, tak samo zresztą jak niektóre posty. Tu się przydaje aplikacja bloggera:).

Mój blog początkowo miał być typowym blogiem przeróbkowym, diy, szyciowym bardziej dla mnie niż Leona. Jednak kiedy zdałam sobie sprawę, że w moich postach Leon gra główną rolę, a ja dla siebie jeszcze nic nie uszyłam, zmieniłam zdanie. Wtedy myślałam, że nie ma miejsca na kolejny blog parentingowo-diy i może lepiej zostanę przy swoim pierwotnym pomyśle. Na to wspaniałą odpowiedź miał pan J. "w sieci dla wszystkich jest miejsce".

W ciąży nie wyobrażałam sobie, że będę siedziała z Leonem w domu dłużej niż 6 miesięcy, a teraz nie wyobrażam sobie siedzieć z nim krócej niż rok, a nawet fajnie byłoby dłużej. To między innymi zasługa "wkręcenia" się w blogową rzeczywistość właśnie. Dzięki temu mam motywację by usiąść do maszyny, przez co moje szycie się troszkę udoskonaliło, robić milion zdjęć Leonowi i uszczęśliwiać tym samym dziadków oddalonych o 300 kilometrów, a także przez cały czas szukać inspiracji i poznawać nowe rzeczy. Kraftsy to miejsce, które będzie pamiętać jak bardzo nasz maluch zmienił się z miesiąca na miesiąc. I zawsze będę mogła pozachwycać się jaki Leon był malutki:) Już nawet tylko dla z tego powodu warto naginać czasoprzestrzeń by coś napisać/zrobić:).

Blogowanie to też nowe znajomości. Fajnie jest obserwować jak zmieniają się inne maluchy, co już potrafią jakie wspaniałe rzeczy robią. I powoli zaprzyjaźniać się z nimi. Nie wspominając o ogromie informacji jakie płyną z blogów innych mam: o ich sposobach na wychowanie, pomysłach na zabawę, recenzji produktów.  To wszystko sprawia, iż cieszę się, że w ciąży zostałam zmuszona do leżenia i reanimowałam bloga.

Więc kochana mamo jeżeli zastanawiasz się czy dla Ciebie jest miejsce w blogowym świecie to przekonuję: TAK JEST! Bardzo zachęcam, szczególnie mamy, które nie wiedzą czy dadzą sobie rade z pisaniem bloga przy dziecku- pewnie, że dacie:).

Lescils.